wtorek, 31 grudnia 2013

W Nowy Rok ~

Życzę wszystkim wytrwania we wszystkich noworocznych postanowieniach, umiarkowanie intensywnego kaca i zdrowia :)
Milo byłoby gdyby nie wyschło źródełko mamoną płynące, bo bez tego czasu na sztukę i rozwój osobisty zabraknie.

Wygląda na to, że z początkiem roku przybędzie mi czasu, by zadbać o bloga. Mam kilka zaległych rysiów do wrzucenia (nie wiem dlaczego nie publikuje mi postów automatycznych?), jakoś niedługo się za to wezmę.

Tym czasem....

... Wrocław o poranku.
Mglisty Wrocław, taki rodem ze snu: nie wiesz czy idziesz w dobrym kierunku, zdajesz się na instynkt; widzisz tylko sylwetki anonimowych ludzi, zarysy budowli, cień żurawia w tle i futurystyczne latarnie, które na ironie są najwyraźniejsze w tym nieprzyjaznym krajobrazie. Zresztą one wyglądają jak lądowiska dla latających spodków, więc w kadrze brakuje jedynie niebieskiej budki telefonicznej. Doctor wiedziałby co się czaiło za tą mgłą tamtego ranka...


poniedziałek, 25 listopada 2013

Animacja dla konesera

Na listopadowe, deszczowe wieczory (lub poranki) polecam filmy Makoto Shinkai.

Makoto został okrzyknięty "nowym Miyazakim", gdyż podobnie jak Hayao wprost z ekranu oplata widza magią. Jego filmy trzymają w napięciu, chwieją się na granicy czynów, życia realnego i wewnętrznych przemian bohaterów. Najbardziej subtelne dialogi prowadzą obrazy i melodie - to słowa zdają się być jedynie uzupełnieniem historii.

Wizualnie Shinkai stawia na efekty, pełną gamę kolorów i głębokość cieni. Jego pejzaże są nasycone barwą i nastrojowością, czasami sprawiają wrażenie przytłaczających ogromem przestrzeni. Autor żongluje symboliką. Przykładowo bohater oglądający gwiazdy - ogląda gwiazdy, ale tak, jakby nie istniał płaszcz atmosfery, a żeby ujrzeć całą galaktykę wystarczy jedynie odchylić głowę.
I pomarzyć...


Najszerzej znanym filmem Makoto Shinkai jest "5 centymetrów na sekundę" w ramy którego wpisują się trzy krótsze historie: "Kwitnące Wiśnie", "Kosmonauta" i "5 centymetrów na sekundę". W tym anime można zaobserwować - jak rzadko kiedy w filmach! - jak imponującą rozciągłość geograficzną ma Japonia: mieszkańcy południowej wyspy żyją w klimacie zwrotnikowym, w wolnym czasie surfują, rosną tam palmy, a tym czasem północne miasto Sapporo było gospodarzem Zimowych Igrzysk Olimpijskich!

 Obraz przyniósł Shinkai uznanie i rozpoznawalność, reżyser uprzednio kojarzony z prostą (ale ujmującą) animacją "Ona i jej kot" został wyniesiony do rangi mistrza.
Film:



Wiele w tych filmach melancholii: pogoni za "szczęściem" i zapętlenia się w gonitwie. Czasami postaci są zbyt zapatrzone w swoje utopijne niebiosa, gwiazdy, idee by dostrzec co mogliby zyskać żyjąc tu i teraz, w rzeczywistości.
To kino smakuje goryczą, którą bohaterowie starają się zamaskować słodyczą swoich ideałów, marzeń, nie godząc się na zaakceptowanie aktu, że Raj Utracony już dawno - nieodwracalnie - utracili.  Kiedy ta prawda do nich wreszcie dociera, przychodzi czas na refleksje...

Chociaż szkielet fabularny większości historii jest podobny, motywy i osobowości bohaterów, otoczenie czy tło interakcji sprawiają (oraz bajeczna oprawa wizualna!), że każdy film spod ręki Makoto jest wyjątkowy.


Moim faworytem jest najnowszy film "The Garden of words" / "Kotohai no Niwa", który przoduje zarówno pod względem fabuły, jak i graficznym. Istny hołd dla deszczu! 

O składowych fabuły prosto:
1 zwyczajny chłopak z bagażem problemów,
1 zwyczajna dziewczyna z własną tajemnicą,
2n pora deszczowa i letnie, wilgotne poranki.
Polecam!


niedziela, 17 listopada 2013

Kind of stardust from '90s & Dżinistan











DŻINISTAN

Jest w Astralu kraj dżinów, zwany Dżinistanem,
Gdzie spotkasz czarodzieja i skrzydlatą wieszczkę,
I szperających w kwiatach znachorów na łące...
Wiatr śmierci, ostry Safar, nigdy tam nie wieje,
Obce są tej krainie pogrzeby i deszcze...
W stolicy Dżinistanu, pieknym Szadu-Kiamie,
Wieczny jarmark szaleje w sklepów labiryntach.
Pachnie tam wonnościami jak wewnątrz hiacynta,
Klejnot leży pod nogą, a miłość nie kłamie
I wszystkie są tam dobra, wszystkie, prócz nadziei... 

~ Maria Pawlikowska Jasnorzewska 

------------------------------------------
*Porcja zapowiadanego kiczu. Ostrzegałam. Dla obniżenia śmiertelności zkolidowałam go z Pawlikowską, mam nadzieję, że nikogo nie przyprawiłam o refluks.

piątek, 15 listopada 2013

Studium focha w tuszu

"— Nadal jesteś wściekły?
Alec, oparty o ścianę windy, spiorunował Jace'a wzrokiem. - Nie jestem wściekły.
— Owszem, jesteś."*


Bazgroł na devie i bazgrołek na tumlerze.

Chłodno się zrobiło i mam z tego tytułu fazę na swetry. Wszędzie widzę sweterki - mięciuchne w dotyku, gęste sploty albo luźne skrzyżowania włókien, przypominające siec. I te ślicznie skrzące, z drobniutkimi cekinami, które były inspirowane - idę o zakład! - ściętą mrozem pierzyną śniegu, oświetloną blaskiem lampy w styczniową noc...

Przez te zmysłowe - bądź co bądź -fantazje zachciało mi się rysować swetry.

Wyciągnęłam notes bazgroląc na próbę warkocze wełny, kiedy nagle przed oczami stanął - nie wiedzieć czemu - obraz z przeczytanej jakiś czas temu serii pani Cassandry Clare. Gdyż jeden z jej Mrocznych Łowców (czy jaki im tam...) odznaczał się zamiłowaniem do mundurów - na służbie nosił skóry i tatuaże, a w cywilu wyłącznie czarne swetry i jeansy.

"— Gdzie byłeś przez całą noc? — zapytał Magnus cierpkim tonem. — Z Alekiem?
— Nie mogłem zasnąć, więc poszedłem na spacer — odparł Jace. — Wracając, natknąłem się na
tego smutasa snującego się po ganku. — Wskazał na przyjaciela.
Magnus się rozpromienił.
— Siedziałeś tam przez całą noc? — zapytał Aleca.
— Nie. Poszedłem do domu, a potem wróciłem. Zobacz, że mam inne ubranie.
Wszyscy na niego spojrzeli. Alec miał na sobie ciemny sweter i dżinsy, czyli dokładnie to samo co
poprzedniego dnia. Mimo to Clary postanowiła rozstrzygnąć wątpliwości na jego korzyść."*


Seria jest głupiutka, pełna bezsensów i genialna zarazem - ma w sobie wszystko to, czego fani poczytnych książek w owych książkach nie znajdują, a czego szukają na fanfiction.net. Pani Cassandra zna potrzeby rynku. "Mortal Instrument" to gigantywczy fanfic w który upchano wszystko to, co napędza popularność serwisu fan fiction. Taki wieki, szesciotomowy worek na ulubione wątki (homoseksualizm, seks, zakazana miłość, wojna, wampiry, wilkołaki, Harry Potter, Anime, Bleach itp) z wartką akcją, absurdem i heroizmem.**

Sam Alec (bo niebieskooki mundurowy w swetrze to Alec) postacią lubliwą jest. Taki uroczy Uke, trochę ciapa, trochę romantyk i zakompleksiony nacjonalista. Bardzo chciałam narysować go z miną, która - moim zdaniem - najlepiej oddaje jego "cierpienia" z serii. "Foch! Foch, foch, foch i na wszystko, co dotyczy heteroseksualnych blondynów - powiadam foch!" ;)

Dobra nuta na piątek (nawet w klimacie fandomu mojego fanarta - tyle krwi się tam leje...):


---------------------------------------------------------------------------------------------------------
* Cytowane fragmenty z "Mortal Instruments II: City of  Ashes"
** A ja sobie nabijam lajki na fali popularności tego czytadła. Life is hard and marketing is future! ;)

środa, 13 listopada 2013

Tricolore

Posted a long time after the deadline.

The photos were taken at the luscious July, this year.

 Just a play with the art, colours and environment. Just a play...
My extremely photogenic model - Jagoda Jermak.

RED-PURPLE-GREEN 


More RED you can find on my dev or tumbler -> HERE!




Later, I had clearly overreacted with processing ... It's gonna be a little kitsch, but hey, it's still art!


sobota, 9 listopada 2013

Epicka Legenda Pierwszego Avatara

Po długiej przerwie od internetu - oraz malowania, niestety - wracam ze skarbnicą inspiracji.

Jeżeli nie miałeś/miałaś okazji zagłębić się w trzy-sezonową serię Avatar: The Last Airbender / Awatar: Legenda Aanga, ani w jej sequel - Legend of Korra / Legendę Korry, a póki co i tak nie znajdziesz na to czasu - zapraszam na niemal niezależną, prawdziwie epicką historię będącą Kamieniem Węgielnym całego uniwersum Avatara.


Dwa epizody (łącznie niemal godzinny seans) drugiego sezonu Korry są w całości poświęcone genezie powstania wyjątkowej jednostki, która odradza się przez wieki według określonego cyklu, w różnych nacjach swojego świata, aby być strażnikiem równowagi - zarówno w sferze politycznej i duchowej, gdyż tylko awatar może opanować moc wszystkich czterech żywiołów i stać się "mostem" między światem duchowym i materialnym. Opowieść jest zupełnie wyrwana z kontekstu, a z przygodami Korry łączy ją wstęp i zakończenie właściwie wolne od spoilerów. Malownicza baśń jest przedstawiona w formie gawędy: wcześniejsze wcielenie opowiada dzieje swojego życia nowszemu.


 

W innej erze i innym czasie, kiedy ludzie byli niemal bezbronni wobec potęgi i niebezpieczeństw natury, młody człowiek eksploruje świat omijając utarte ścieżki. W dwuczęściowy " The Beginnig" wpisuje się odwieczna walka dobra ze złem, elementy człowieczej dydaktyki właściwej opowieścią o bohaterstwie (popełnianie błędów i mądre radzenie sobie z konsekwencjami), podróż przez nieznane, miasta budowane na grzbietach olbrzymich stworzeń, mądrych Lwo-żółwi, przyjaźń i duszek mieszkający w imbryku do herbaty. 

 Historia wrażliwego miastowego nicponia Wana posiada niemal wszystkie elementy legendy, a rozmach z jakim ją zrealizowano tworzy epickie widowisko. Na ekranie ożywają starochińskie obrazy w czarnym tuszu: znad miękkiej mgły majaczą szczyty ostrych wzniesień, pola przesiąkają ciepłym brązem jak farba na papierze ryżowym, a po niebie wędrują kłęby obłoków o grubych, przerysowanych konturach. To czysta sztuka! Za te cuda bierze pełną i dumną odpowiedzialność Południowokoreańskie Studio Mir.



Projekt postaci i animacja walk nie odbiega od standardu znanego z Legendy Korry z sezonu pierwszego - Studio Mir wróciło do projektu wraz z godzinnym "The Beginning". Muzyka bardziej przypomina tę znaną z przygód Aanga, niż jazzowe brzmienia Korry, co jest zrozumiałe - Wanowi daleko do wynalezienia radia, metropoli czy satomobilu. Oczywiście za scenariusz odpowiedzialny jest amerykański duet wizjonerski, który popełnił całe uniwersum Avatara - Michael Di Martino i Brian Konietzko.

Ciekawostką jest imię pierwszego Avatara - celowo fonetycznie "Wan" brzmi, jak "One" [eng. jeden]. 

Zagwozdką jest również "wymieszanie" chińskich bóstw Raavy i Vaatu z ich odpowiednikami z Taoizmu (z racji, że nacja Nomadów Powietrza jest wariacją twórców na temat Taoizmu ten koncept może powodować pewien chaos w szkicu uniwersum Avatara... ale nie musi) - to, co u jednych jest złem, u drugich jest dobrem. I odwrotnie.

Zapraszam na "The Beginninh, part 1" oraz na "The Beginning, part 2", przyjemnego seansu!

czwartek, 27 czerwca 2013

Wszystko trzeba odkryć samemu. I również przejść przez to zupełnie samemu.

 - Włóczykij, Tove Jansson.

Cierpię chwilowo na przerost weny skolidowany z brakiem możliwości czasowo-przestrzennych. Innymi słowy tak buzuję pomysłami, chęciami i zniecierpliwieniem, że kiedy wreszcie znajduję miejsce, ciszę i czas, to nie mogę się skupić na jednej pracy. Tym sposobem mam kilkanaście szkiców i palety rozbełtanych farb (wysychające palety...) oraz zero efektów końcowych.

Ku odczarowaniu wszelkich przesadnie ambitnych idei - Włóczykij, któremu się nigdy, nigdzie nie spieszyło.


Niestety, skan zmienił kolory (nie często się to zdarza) i gdzieś zniknęły delikatne przejścia błękitu w tle, ale mimo wszystko - chyba - nadal czuć lato, słońce i beztroskę.  

Kiedyś, dawno, dawno temu, podczas spaceru po mieście odczytaliśmy napis z muru. Chociaż w haśle znajdował się byk ortograficzny ("Włuczykij"), samo przesłanie, domorośle-filozoficzne, wywoływało mimowolny uśmiech, a mianowicie:
Czy Włóczykij wędrował, bo lubił, czy nieustannie uciekał przed własnym przeznaczeniem?

Studium mojego łapska:


środa, 26 czerwca 2013

Q-A czyli jedenaście części skorupiaka

Libster-Lobster Blog od Absyntowej (która - nawiasem i w nawiasie mówiąc - właśnie rozwaliła mi serce relacją z budowy domu w formacie XXS. Toż to moje marzenie!). Tym łańcuszkiem bawiłyśmy się w zupełnie innym miejscu, gdzie panował zgoła zupełnie inny stosunek do zabawy. Tym razem "lobster" nabrał nieco innego kontekstu, głównie z racji na bardziej świadomą reżyserię mojego skraweczka internetu (jakem prowadzę blog o sztuce, portfolio całkiem, a nie śmietnik o wszystkich osobistych potknięciach na asfalcie, zapałkach na zakręcie, zakrętach absurdalnych i innych wichrach metafizycznych). Idea blogspotowego Chomara* to:

"Nominacja do LIEBSTER jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nominacji należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga który Cię nominował."

Bardzo mi miło, dziękuję za nominację. :) Soczyście mokry buziak, Absyncie!
Spodobał mi się również pomysł Absyntowej, aby nominowani pociągnęli zabawę dalej na własnych podwórkach albo skorzystali z drugiej opcji: udzielenia odpowiedzi na moje pytania w komentarzach, poniżej. 



Pytania absyntowe:

1. Z czym kojarzą Ci się muchomory?

   Od pół roku kojarzę je ze szczęściem. Poza tym z białymi meblami i miękkim światłem kładącym się w przytulnych kontach mieszkania pani Absyntowej, znanym z fotografii.
   Zaś od dzieciństwa kojarzę muchomory z tajemnicą i baśnią. Były śliczną przestrogą, kusiły i ostrzegały. W lesie rosły rzędem, niczym światła pasu startowego, prowadzące ścieżką coraz głębiej i głębiej w bujne wnętrzności boru. Jednocześnie przeszywały mnie zimne dreszcze na myśl o tym, co znajdę na końcu tej drogi i zarazem pragnęłam TERAZ, zaraz, już, wyruszyć w nieznane by odkrywać!

2. Z czym kojarzy Ci się absynt? :D :D
   Z dekadencją oczywiście. Cyganeria, Paryż, Toulouse Lautrec, burdele, zabawa. Z oparami opium, z uliczkami pełnymi mamroczących zakamarków, z powieściami kryminalnymi i mrożącymi krew w żyłach morderstwami. Z wróżkami, wielkimi ideami, fantazją i upadkiem moralnym. :)
   Drugie skojarzenie jest bardziej... hymm... związane z doświadczeniem własnym: późny wieczór, granica Czesko-Polska, później niemal pusta asfaltowa droga, po obydwu stronach ściana lasu. Na tle czarnych drzew i ciemnogranatowego nieba rzucają się w oczy zapraszające światła przydrożnej, samotnej chałupki. W środku zastaniesz pułki zastawione różnymi rodzajami Absyntu - zielono się przed oczami robi, kiedy sprzedawczyni zachwala ulubione - i najdroższe - szczepy.  Jednak upolowane trofeum z Czech trafia do samochodu, a wraz z nim zadowoleni nabywcy, skuszeni ułudą, mitem o dekadencji i halucynacjach.

3. Strzyga czy rusałka? :D
   Strzyga. Obydwie opcje śmiercionośne, ale na korzyść Strzygi przemawiają dwa serca (sama nie wiem, skąd we mnie dzisiaj tak silna wola przetrwania...).
   Poza tym jedną Strzygę znam od lat. W porządku dziewczę. ;) Z żadną rusałką, niestety nie miałam przyjemności, więc nie mam zdania...

4. Co na śniadanie jedzą krasnoludki? :D
   Naleśniki, oczywiście. :D Koniecznie z miodem!

5. Czy istnieje elf bagienny? :D
   Ekstremalnie nie dbający o higienę elf, może stac się elfem bagiennym. To nawet bardzo prawdopodobne, jeżeli jednym z jego przodków był Org - w końcu geny dadzą o sobie znać! :D

6. Przyroda - tylko życie biologiczne, chemiczne fajerwerki itd. czy nadajesz temu inne znaczenie?
   Chyba nie do końca rozumiem sens pytania, Absyncie. :(
   Przyroda to dla mnie bilogia, chemia, malarstwo, fizyka, fizyka kwantowa (przynjmniej z tego, co z niej rozumiem), astronomia, matematyka, elektryka, feng-shui, muzyka, a nawet fantastyka.
   Hymmm, wychodzę z założenia, że to od niej [przyrody] się wszystko zaczęło (dygresyjnie - odbyłam dzisiaj bardzo zabawną rozmowę na temat goryli i bananów, której wspomnienie nieustannie wypływa na wierzch i przeszkadza mi w odpowiedzi na to pytanie), a nasz gatunek wciąż wielu aspektów przyrody nie rozumnie.
Innymi słowy dla mnie "przyroda" to niemal wszystko wokół nas, co jest źródłem wielkiej, ludzkiej inspiracji w wielu aspektach i formach poznania.

7. Czy w Twoim otoczeniu, w rodzinie opowiadało się (nie czytało) tradycyjne bajki, ludowe "opowieści", legendy?
   Niestety.
   Niestety niezbyt ich było wiele. :(
   I "niestety", gdyż większość przekazał mi mój padre i wszystkie były makabryczne. Do tej pory wspominamy z siostrą horror o Lisku i Kogutku, który tato opowiedział nam na dobranoc. Nie dość, że zamiast nas uśpić, zbudował takie napięcie, że przy byle dźwięku drżałyśmy, to również morał tej opowieści był okrutny i przerażający. I krwawy. I dosadny.
   "Bajkę" ojcu podobno opowiedział jego dziadek. Padre twierdzi, że go w dzieciństwie ta krwawa łaźnia z opowieści bawiła...

8. Archetypy Junga, który przemawia do Ciebie najbardziej - niewinny, sierota, wędrowiec, wojownik, męczennik, mag? A może wolisz po prostu trickstera? :)
   W nadziei (płonnej), że odpowiedź będzie inna wypełniłam nawet test. Cóż, nadal jestem Męczennikiem. Ech...
   Jednakże gdybym podjęła się odpowiedzenia na pytania testowe jeszcze rok temu na konto Męczennika popłynęłoby znacznie więcej punktów (jest progres, jest progres!) - jeśli wierzyć testowi ewoluuję powoli w stronę Wędrowcy albo Maga. Obydwa archetypy stoją ex aequo pod względem punktów. W dodatku przemawia do mnie najbardziej Mag, więc być może w tą stronę sobie spokojnie wypączkuję...

9. Jaką postać z "mitologii"/demonologii słowiańskiej kojarzysz najlepiej?
   Tylko jedną mam wymienić? To dopiero trudne! Chyba najbardziej oczywisty był dla mnie zawsze Leszy/Licho leśne oraz Liczyrzepa. Przebywając w lesie / w Karkonoszach czułam podniosłość - wchodziłam do królestwa, w którym wedle baśni i podań mogły się wydążyć czary... taka kusząca możliwość obcowania z magią!

10. Baśń (bajka) z dzieciństwa, która zapadła Ci w pamięć.
   "Królowa Śniegu" - za pierwszą dziewczynkę, która nie musiała siedzieć w wieży, tylko mogła ruszyć w świat i przeżywać przygody, ratować ukochanych, poznawać przyjaciół i pokonywać olśniewające złe królowe!
   A nieco później "Ruchomy Zamek Howla/Hauru" - za wszystko, od humoru, poprzez stroje, demony, staruszki, zamek, siostrzane relacje, kwiaty, psy, po ciekawie sportretowane pokrętne ścieżki ludzkiej logiki.

11. Czy wierzysz w absyntowe wróżki? :D :D :D
   Oczywiście!
  [Wprawdzie nie wiem, czy dla absyntowych wróżek letalne są podobne wyznania, jak te, które są letalne dla wróżek zwyczajnych, ale jeżeli wierzyć "Piotrusiowi Panowi" zaprzeczanie istnienia wróżek to morderstwo w biały dzień! ;) Klaszczę w dłonie na wszelki wypadek!]

 Niestety nie mam odpowiedniej ilości obserwowanych (a przynajmniej takich, którzy już nie zostali ugodzeni wyzwaniem Lobsterem z innego bastionu blogspota), dlatego zapraszam, śmiało, aby na pytania odpowiedzieli również Ci, których nie wymieniłam, a którzy mają zwyczajnie ochotę uczestniczyć w zabawie.** :)


Pytania z kleksowa:
1. Czym tak naprawdę są piegi?
2. Sen, który Tobie najbardziej zapadł w pamięć?
3. Klon czy świerk?
4. Uważasz, że najciekawsza trująca substancja to...?
5. Elementy, woda, ogień, powietrze, ziemia (ewentualnie metal), który z nich oddaje najwierniej Twoją naturę?
6. Ulubiona książka/książki ilustrowane z dzieciństwa, to...?
7. Ilustracje, fanarty, koncepty, które widziałeś/-aś niedawno, a które prawdziwie zapadły Tobie w pamięć?
8. Plakaty filmowe w stylu retro czy współczesne?
9. Okładka płyty, na którą [okładkę], aż miło się patrzy to...?
10. Jeżeli latać na grzbiecie smoka, to na Falkorze czy na Haku?
11. Odrzuca Ciebie od obrazów, jeżeli widzisz, że...?

Naznaczam:
A-Grafikę
Klaudka
oraz "papierowy...uc" (który, jak mniemam, woli odpowiedzieć mi w komentarzach anonimowo, jeśli w ogóle)
Jeżeli uważasz, że jakieś pytanie jest ciekawe i mimo wszystko chcesz na nie odpowiedzieć - śmiało!

*Patent Sani, chociaż ja również przekręciłam literki... 
** Tutaj mrugam porozumiewawczo również do Ciebie, Saniu... ;)

sobota, 15 czerwca 2013

Demon i Panna




"Heike postanowił, że sam zdejmie koszulę, żeby nie wiem co. Niech się dzieje, co chce. Potem położy koszulę na sobie tak, by Vinga widziała tylko ranę, nic więcej. Za nic na świecie nie chciał dopuścić, aby zobaczyła te jego zdeformowane barki albo włochate jak u zwierzęcia piersi. Nie ona. Nie Vinga!
Ale nie wziął pod uwagę jej woli. Kiedy wróciła, leżał przykryty pięknie udrapowaną koszulą tak, że tylko prawy bok był odsłonięty. Skóra na boku była zdarta do żywego ciała i wciąż jeszcze z ran sączyła się krew.
- No, to teraz zobaczymy - powiedziała jeszcze raz i poważnie zmarszczyła brwi. Z miną godną profesora chirurgii studiowała rany, a po chwili, jakby mimochodem, odsunęła koszulę na bok. Heike pociągnął ją gwałtownie ku sobie, ale co się miało stać, to już się stało.
Vinga zapomniała o ranach. Delikatnie odsunęła na bok alraunę.
Ufnie spoglądała na niego jasnym wzrokiem.
- Boże odpuść, naprawdę różnisz się od innych mężczyzn, których do tej pory widziałam!
- A wielu ich widziałaś? - zapytał bezbarwnym głosem.
- No, widziałam przecież tatę. I parobków podczas sianokosów, kiedy było tak gorąco, że zdejmowali koszule. I widziałam też pewnego małego chłopca, który latem biegał nago. Więc oczywiście wiem, jak mężczyźni są zbudowani! Ale ty jesteś dużo bardziej owłosiony niż tamci. No i masz te ramiona. Czy mogę ich dotknąć?
Heike cierpiał. Prawe ramię nie było tak podrapane jak cały bok, ale on nawet tego nie zauważył. Vinga zabrała się najpierw za te lżejsze rany.
- Jakie masz spiczaste ramiona - szepnęła zafascynowana, głaszcząc go delikatnie. - To niezwykłe uczucie być tak blisko jednego z dotkniętych Ludzi Lodu. Dla mnie była to jedynie legenda. Mam na myśli te mordercze ramiona i wszystkie te sprawy.
- Uważam, że mogłabyś być trochę bardziej delikatna.
- Dlaczego? - zapytała dziecinnie. - Chyba się nie wstydzisz, że jesteś taki? Ja myślę, że jesteś fantastyczny, wiesz. I taki mnie przenika przyjemny dreszcz, kiedy cię dotykam.
- Vinga! - powiedział surowo. - Moje rany trzeba opatrzyć.
- O, tak, już, już!
Heike wzdychał i drżał na całym ciele.
Ale Vinga była zręczna. Rzeczywiście wiedziała, co robi, i miała znacznie większe pojęcie o sztuce leczenia, niż mógł się spodziewać. Za pomocą szczególnej mieszaniny naturalnych środków i bardziej zaawansowanej sztuki leczniczej opatrzyła go delikatnie i troskliwie.
- W porządku? - powiedziała wreszcie. - Góra gotowa, a teraz reszta.
- Z tym poradzę sobie sam! - Heike omal nie eksplodował.
- Głupstwa gadasz! Zdejmuj spodnie!
- Zostaw mnie! - syknął przez zęby.
- A zresztą i tak całe są podarte – oświadczyła chłodno i bez zastanowienia zerwała z niego spodnie.
- Popatrz na swoje biodro, tu masz dopiero ranę, spójrz!
Potem zamilkła. Heike bezskutecznie próbował odszukać choćby kawałek podartych spodni, żeby się okryć, ale ona odrzuciła je daleko.
- Oj! - jęknęła nagle.
Poczuła, że się czerwieni.
-  Ależ była bezmyślna!  - Usiadła obok Heikego, plecami do tego czegoś niezrozumiale wielkiego, i patrzyła na niego ciepło.
- Ja nie chciałam, Heike, taka bywam czasami głupia. Ale nie powinieneś się krępować, bo ja uważam, że jesteś bardzo ładny.
- Kochana Vingo, czy nie zechciałabyś podać mi tej resztki spodni, które rzuciłaś na podłogę?"


 Co sądzicie o deformacji ciała Heikego?
 Nadal jest "zbyt ładny", jak na nieforemnego brzydala?
 [Na detalu lepiej widać wyraz jego twarzy]


  - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Skaner zmienił kolory oryginału.
Przyznaję, że chociaż kompozycyjnie nie jest to zaburzona praca, to coś w zeskanowanej wersji nie gra kolorystycznie. Myślę, że to w pewnym stopniu wina fakturowanego papieru, w którego rowkach położyły się cienie przez które ilustracja wygląda na zabrudzoną.
Dla porównania zamieszczam wersję ze zgaszonymi kolorami:

 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Characters belong to Margit Sandemo.
Illustration belong to me!


środa, 12 czerwca 2013

Córki Kapelusznika

Szkic liczy sobie około siedmiu lat.
 Nie mogę ukończyć tej ilustracji - albo kolory są nie takie, albo zły papier... męczy mnie przerysowywanie co rusz oryginału.Kserowanie szkicu na papier odpowiedni do malowania też odpada (tak twierdzą pracownicy punktów drukarskich). Zaś sam szkic (szkic tuszem, A3) uważam, za całkiem udany, więc po tylu latach zdecydowałam się go puścić w świat.


Zapraszam do "Ruchomego Zamku Howla" pióra pierwszej damy fantasy, Diany Wynne Jones:

"W krainie Ingarii, gdzie siedmiomilowe buty i płaszcze-niewidki istnieją naprawdę, pechowo jest się urodzić jako najstarsze z trójki rodzeństwa. Wszyscy wiedzą, że ty pierwsza poniesiesz klęskę, i to najgorszą. jeśli cała trójka wyruszy szukać szczęścia.

Sophie Kapeluszniczka była najstarsza z trzech sióstr. Nie była nawet córką biednego drwala, który mógł jej zapewnić jakieś szanse na sukces. Jej rodzice, ludzie zamożni, prowadzili sklep z damskimi kapeluszami w kwitnącym miasteczku Market Chipping. Matka Sophie zmarła, kiedy dziewczynka miała dwa lata, a jej siostrzyczka Lettie zaledwie rok. Ojciec poślubił najmłodszą sprzedawczynię w sklepie, ładną blondynkę, Fanny.


Fanny wkrótce urodziła trzecią siostrę, Martę. Sophie i Lettie powinny wtedy zmienić się w Brzydkie Siostry, ale w rzeczywistości wszystkie trzy wyrosły na bardzo ładne panny, chociaż Lettie uważano za najpiękniejszą. Fanny jednakowo dobrze traktowała wszystkie trzy siostry iani trochę nie faworyzowała Marty.


Pan Kapelusznik był dumny ze swoich trzech córek i posłał wszystkie do najlepszej szkoły w mieście. Sophie uczyła się najlepiej. Dużo czytała i bardzo szybko zdała sobie sprawę, że jej przyszłość zapowiada się nieciekawie. To ją rozczarowało, ale na razie 'dzielnie opiekowała się rodzeństwem i przygotowywała Martę, żeby w odpowiednim czasie wyruszyła szukać szczęścia.


Dwie młodsze siostry często skakały sobie do oczu. Lettie bynajmniej nie pogodziła się z faktem, że jako drugą w kolejności czeka ją najgorszy los po Sophie.
- To niesprawiedliwe! - krzyczała. - Czemu Marta ma dostać wszystko, co najlepsze tylko dlatego, że urodziła się ostatnia? To ja poślubię księcia i już!
Na co Marta zawsze odpowiadała, że ona wcale nie musi za nikogo wychodzić, i tak będzie obrzydliwie bogata.


Potem Sophie odciągała od siebie skłócone dziewczynki i cerowała im sukienki. Bardzo zręcznie radziła sobie z igłą. Z czasem zaczęła również szyć stroje dla sióstr, Pewna ciemnoróżowa kreacja, którą uszyła dla Lettie, na Majowe Święto, zanim ta opowieść naprawdę się zaczyna, zdaniem Fanny wyglądała tak, jakby pochodziła z najdroższego sklepu w Kingsburry."



Którą z sióstr polubiliście?
(Brak kolorów zaburza istotną rzecz - nie widać, że Sophie jest rudzielcem.)
Chociaż ubóstwiam ekranizację Miyazakiego, to jednak książkowa wersja mnie ujęła znacznie bardziej. Przez wiele lat nie ruszałam się bez niej z domu - służyła mi za swego rodzaju talizman.

Cudowna muzyka Joe Hisaishi:


Od pomysłu po ilustrację


Ze względu na pytania o sposób w jaki pracuję zamieszczam poniżej kilka wskazówek. Za mało mam materiałów, aby nazywać post tutorialem, jednak jeżeli się znajdą zainteresowani przy okazji kolejnej pracy będę bardziej dokładnie uwieczniać etapy powstawania obrazka akwarelowego.

Zaczynam od dobrania papieru o wysokiej gramaturze. Najczęściej Canson 250 g/m2 albo Koh-I-Noor 250g/m2. Wybór wynika tylko z łatwej dostępności tych bloków.
Korzystam również z papierów z serii White Night - do najbardziej "poważnych" prac. 
Niektóre papiery są fakturowane, niektóre gładkie - dobieram je w zależności od efektu na którym mi zależy.

 Jedną kartkę, albo fragment papieru poświęcam do testowania kolorów.



Przygotowuję słoiczek z wodą, kartkę przyklejam taśmą malarską do podłoża i wybieram pędzle - w zależności od tego, co planuję malować dobieram odpowiednie grubości, ale w praktyce i tak w ruch idzie zwykle wszystko, co mam pod ręką. Najczęściej sięgam po 16stkę z miękkiego włosia (z czego to futro, już niestety nie pamiętam), okrągłe pędzle: 0/2, 0/3, 1, 2, 3 oraz płaskie pędzelki 6 i 8. Do malowania szczególików używam okrągłego pędzelka 4 o długim włosiu.
Sporadycznie korzystam z pędzla wachlarzowego.
Z racji, że jestem zwolenniczką techniki mokre-na-mokrym używam również dużego, szerokiego pędzla (ten na zdjęciu chyba jest zwyczajnym pędzlem tapet, podprowadzonym ojcu z jego zestawu zabawek do remontów...).


Korzystam z dwóch rodzajów farb akwarelowych: w tubkach i w kostkach. Pozwalają one na uzyskanie różnych efektów.
Sięgam również po kredki akwarelowe - dają jeszcze inne rezultaty.


Często używam tuszu. Białego, czarnego, czerwonego, chińskiego itp.
Wtedy niezbędnym narzędziem staje się paletka ceramiczna - łatwo na niej uzyskiwać odpowiednie nasycenie tuszu, a lakierowana powierzchnia "nie pije" materiału (plastik i drewno nasiąkają tuszem!).



Proces kreacji zaczyna się zazwyczaj przy lekturze, wieczorem z parującą herbatką pod ręką.
Jeżeli jakiś opis/fragment tekstu/miejsce/bohater wyjątkowo ładnie mi się wyobrazi podejmuję próbę przeniesienia tej wizji na papier. Nie zawsze udaje się tak, jakbym sobie tego życzyła. Zwykle w mojej wyobraźni wszystko wygląda lepiej. Podobno to ból każdego artysty ^^'...


Pierwsze rysunki koncepcyjne prawdopodobnie tylko dla mnie wyglądają sensownie. Bazgrolstwa w zeszytach, notesach, kalendarzach, machnięte pod wypływem chwili "na kolanie". Później na ich podstawie dopracowuję szkic ołówkiem.

Nie mogłam znaleźć nigdzie pierwszego szkicu postaci Sol Angelicy, dlatego podaję porównanie konceptu i finalnej formy do pracy "Come on, Sadi..." (w opisie obrazka na deviancie znajduje się fragment książki, który mnie zainspirował).


Po przerysowaniu szkicu na czysto na wybrany papier poprawiam kontury pisakami kreślarskimi, markerami lub długopisami (uwielbiam długopisy w gwiazdki firmy TOMA).


Na tym etapie decyduję, które obszary pracy mają pozostać bieluśkie i nieskalane farbą. Na nie nakładam płyn maskujący (na dole, to-to żółtawe, w dotyku jak guma).

... następnie maluję pierwszą warstwę.
Jak wspominałam preferuję mokre-na-mokrym, więc w pierwszej kolejności całą polać kartki smaruję szczodrze wodą, a dopiero w następnym kroku maziam po niej farbą.
Kiedy pierwsze działania nieco przeschną (albo im w tym pomogę suszarką), zakładam kolejne kolory. W taki sposób, aby z plam w końcu wyłoniły się kształty. Cały czas uzupełniam poszczególne miejsca płynem maskującym - niestety mam tendencję do wyjeżdżania za linię, a nie każdą plamę da się bez szkód wywabić z miejsc niepożądanych.



 Wreszcie ściągam wszystkie warstwy płynu maskującego.
Na tym etapie już wiem jaką formę przybierze praca na końcu i zarazem mam jeszcze miejsce na manewry decydujące.


Dla przykładu: wykonując powyższe zdjęcie uznałam, że kiecka Sol nie pasuje do motywu kolorystycznego, jaki obrałam. Musiałam ściągnąć kolor (a to bardzo mokry i delikatny proces), wówczas mogłam pomalować sukienkę na kolor ćwikły (sama byłam zaskoczona, że maluje na buraczkowo - na palecie tak nie wyglądał).

Na sam koniec przechodzę do szczegółów.





Następnie skanuję pracę i w Photoshopie wprowadzam ostatnie poprawki - jak czyszczenie plam czy nasycenie barw. 


Finito!



poniedziałek, 10 czerwca 2013

Sol Angelica





„(…)Sol z przerzuconym przez ramię węzełkiem w podskokach nadbiega od strony lasu, a w ślad za nią podąża jej czarny kot.”
~ Polowanie na czarownice, Margit Sandemo


„W koronach drzew rozbrzmiewał ciężki chorał. Głęboki ton grzmiał i dźwięczał jak chór mnichów w ogromnej katedrze. Żałośnie przepowiadał smutek i nieszczęścia. Sosny chwiały się na wietrze, uginały, ze zgrzytem i trzaskiem gałęzi. Zza pędzących chmur od czasu do czasu wyłaniał się blady, jesienny księżyc

Sol biegła przez las roześmiana, jakby upojona pogodą. Burza współgrała z nastrojem jej duszy.
Była teraz dorosła i wolna; wolna jak ta wichura szalejąca w koronach drzew. Wolna, bo mocno przyciskała do piersi węzełek Hanny, który tego dnia odebrała od Tengela. Wcześniej pożegnała się ze wszystkimi domownikami w Lipowej Alei.
Teraz nadszedł jej czas.”
~ Otchłań, Margit Sandemo


Ilustracja tworzona z myślą o powyższych fragmentach, zarazem zasilająca serię "Czarownice i Czarnoksiężnicy"*. Akwarelka 30 x 23 cm podrasowana delikatnie w Photoshopie.
 Cackałam się z tym obrazkiem niemal przez miesiąc. Po drodze musiałam zmienić płyn maskujący, co się odbiło na jakości  szczegółów (nowy płyn, o którym wspomniałam w poprzednich postach jest znacznie lepszy), kieckę przemalować od podstaw - bo nie zgadzała się z wybranym motywem kolorystycznym itp.

Wiem, że kot jest "łomatkoboskojasnobramsko", wiem. Zirytowałam się na niego, za tę całą jego złośliwą nieforemność i porzuciłam drania - niedopracowany za karę! Najbardziej zadowolona jestem z drzew (nie irytowały mnie i wychodziły tak, jak chciałam, więc dopracowałam ;) ).
Sama postać Sol budzi raczej kontrowersje, niż satysfakcję - co o niej sądzisz?


Sol Angelica była radosnym wiedźmiszczem prowadzącym bujne żywot na przełomie XVI - XVII wieku. Odznaczało ją wiele sprzeczności - od imion kontrastujących z charakterem począwszy, a na kontrowersyjnym i bardzo indywidualnym podejściu do zasad etycznych skończywszy, - co zawsze wzbudzało sympatię czytelników.

Sol spłonęła na stosie w 1602 roku. Po śmierci, jako duch, sprawowała pieczę nad potomkami rodu. Przy tym często oprócz pomocnych czarów wprowadzała radosny chaos. Nie każdy mógł ją zobaczyć, ale zawsze odpowiadała na prośby o pomoc.


Za oknem burza, na ilustracji również wietrznie i przedsztormowo, w tekście mowa o duchach, dlatego proponuję "What Else is there" 
I am the storm, I am the wonder...
---------------------------------------------------------------------------------------------------------

*Najistotniejsze elementy obecne: wiedźma, kot i węzełek z różnymi czarodziejskimi okropieństwami, odziedziczonymi w spadku po Hannie.