czwartek, 30 maja 2013

Food ART

W żadnym wypadku nie zamierzam zmieniać charakteru tego bloga z artystycznego na kulinarny!

Kuchnia dla mnie nie jest wprawdzie terenem dzikim i nieodkrytym, ale czuję się w niej, jak Guliwer u Liliputów, jak Pinokio w Krainie Termitów, jak Frodo w Mordorze. Krótko mówiąc: nie na miejscu. Nigdy nie wiadomo, które z nas poniesie większe obrażenia, kiedy wchodzimy w bliższy kontakt.

Przypadek sprawił, że dzisiaj mnie natchnęło do gotowania, a to zjawisko ma miejsce nie częściej niż raz na kwartał. Wówczas, przez cały dzień, z przyjemnością wybebeszam domowe zapasy by naprodukować smakołyków. Zawsze sięgam po nowe, często egzotyczne przepisy, jednak tym razem zapragnęło się pospolitych rogali i muffinek!


Rogale cynamonowe to moja [nasza] ulubiona pozycja menu w Opolskim "Pożegnaniu z Afryką" - kawa, herbata, mate, cokolwiek, ale jako dodatek obowiązkowo rogal! Zapach cynamonu mnie zawsze zniwala!
Przepis na rogale cynamonowe zaczerpnęłam z Łasuch-na-dziecie.

Smakują wyśmienicie!
Prezentują się tak:

Układając wypieki w koszyku (z żebrzącym pieskiem plączącym się pod nogami), tworząc pseudo-folkową stylizację, trafiło we mnie, że fotografowanie jedzenia w taki sposób aby wyglądało apetycznie i artystycznie, jest niemałym wyzwaniem. Sztuka ta powszednieje wraz z zawrotnie mnożącymi się blogami i stronami kulinarnymi, jednakże to również zwraca uwagę na dobry warsztat fotograficzny kulinarnych-blogerów!


Przepis na muffinki ściągnęłam z bloga Oregano & Cynamon (magiczne słowo w nazwie bloga ;) )
[Jestem ofiarą losu. Proszę okazać miłosierdzie i nie komentować żałośnie wyciśniętego kremu...]

Z proporcji, które zawiera przepis wychodzi około 10 muffinek. Musiałam dorabiać ciasto, bo pierwsza partia poszła w kilka chwil. Kremu zaś z góry zrobiłam dwa razy więcej - został w nadmiarze (nie potrafiłam go nakładać, to pewnie dlatego).


[Zdjęcia trzaskane komórą - aparat mi wysiadł. Pardon. ]


Z ciekawości przekopywałam siec w poszukiwaniu prawdziwych FoodArtów, sporo tego, ale do gustu najbardziej przypadła mi (swoją genialnością w prostocie)   Ida Frosk, ze szczególnym wyróżnieniem dla "Późnego Śniadania dla Nocnych Marków":


Nie dziwi mnie, że w dekorowaniu jedzenia (tu: dekorowaniem jedzeniem) przodują Azjaci. W ich kulturze kulinaria są bardzo ważne i od dawna przyjmowały formę sztuki -jak najbardziej- obrazkowej. Za przykład posłuży mi krótki artykuł o food-artystce, Hong Yi.




Podobnych dzieł jest w sieci tysiące. Ich autorzy popisali się imponującym wyczuciem smaku i kreatywnością, aż chce się zakasać rękawy by stworzyć coś samemu... i tu mnie drażni aspekt nietrwałości, "przemijania" tego rodzaju sztuki.


Akurat jestem na czasie z Ludźmi Lodu (i pewnie przez jakiś czas jeszcze będę, gdyż moje najbliższe otoczenie właśnie przedziera się przez kolejne tomy Sagi), gdzie niedawno przeczytałam fragment, który klarownie wyjaśnił moją niechęc do gotowania czy kuchni samej w sobie:
"Nie była wielką artystką, miała jednak w sobie to coś, co od wieków inspiruje twórców. A ponieważ nie lubiła pracy we dworze, tym większe stawiała sobie wymagania. Nie znosiła patrzeć, jak niszczy się pięknie nakryty stół, a starannie przystrojone danie znika, nienawidziła też widoku wyszorowanej do białości kuchni zawalonej brudnymi talerzami i garnkami, zwłaszcza że wszystko to trzeba było robić jeszcze raz i jeszcze raz... Wiecznie powtarzające się czynności w domu, w oborze i w stajni dokuczały jej bardziej, niż śmiała to przyznać sama przed sobą. Człowiek, który tworzy, większość rzeczy wykonuje tylko jeden jedyny raz. Przy powtarzaniu zanika żar, siła natchnienia."
- M. Sandemo

Ciekawi mnie, czy Food Artystów nie drażni, że ich portfolio to jedynie fotografie, które są setnym ułamkiem pracy, jaką włożyli w powstanie swoich obrazów...

Na dzisiejsze oberwanie chmury polecam choreografię (parasol o drewnianej rączce obowiązkowy):
 


piątek, 24 maja 2013

Latawiec - czyli bujając w obłokach w pracy...



LATAWIEC
W mitologii słowiańskiej pomniejsze bóstwo od początku, po sam swój koniec tragiczne, po drodze sprawiając troszkę problemów innym.
Latawcem zostaje dusza dziecka poronionego, wisielca lub innego złoczyńcy zmarłego śmiercią nagłą, która przeobraża się w czarnego ptaka przemierzającego przestworza. W ich mocy leży władza nad wichrami i wirami powietrznymi, a zwierzchnictwo nad ich poczynaniami piastuje bóg powietrza, Strzybóg. Wraz z obłocznikami i pogwizdami nazywane „wnukami strzybożymi”.
Latawiec świetnie radzi sobie z nawałnicami i trąbami powietrznymi, lecz śmiercionośne dla niego są pioruny. 

W zależności od regionu latawce i latawice są siłami negatywnymi lub wprost przeciwnie: stróżami ogniska domowego.  Ta kontrowersyjna rozbieżność jest prawdopodobnie związana z innym aspektem ich natury: są słowiańskimi odpowiednikami sukubów i inkubów.



Powyższa praca jest przykładem, że można stworzyć COŚ, kiedy NIC pod ręką nie ma.

Po burzy mózgów z V. w środowy wieczór , w czwartkowy poranek chlusnęła we mnie wena. Fabryka pod kopułką produkowała pomysły na opowieści, obrazy, postaci z prędkością światła. Bałam się, że jeżeli tego za moment nie spiszę, to… będzie katastrofa (wykipieję od nadmiaru pomysłów czy coś w ten deseń...). Niestety akurat byłam w pracy, gdzie trudno o papier, farby, muzykę i czas na załatwianie spraw z pracą nie związanych.  Jednak – kiedy klientów w sklepie akurat nie było - poradziłam sobie metodami chałupniczymi.

Moje narzędzia:

- testery: cienie do powiek


- testery pigmentów sypkich


- nie sfotografowane testery kredek do oczu, eyelinerów żelowych, konturówek do ust i tuszy do rzęs. Również używałam uszkodzonych lakierów do paznokci i pudrów sypkich. Kartka to tylna strona źle wydrukowanych cen artykułów promocyjnych.

W ruch nie poszły kosmetyki tłuste, jak szminki, błyszczyki, musy i podkłady. Myślę, że wyrządziłyby więcej szkody, niżby wzbogaciły pracę o walory estetyczne. Tłuste plamy na papierze, lepiąca się powierzchnia, której nie będę mogła zeskanować itp.

Mój latawiec wygląda nieco nieforemnie – i na pewno nie jest „przystojny” – ale jego odrobinę szkaradna powierzchowność satysfakcjonuje mnie.  Chciałam nawiązać do stylu ikonograficznego (ze wskazaniem na Bizancjum) : do złotawych teł, rumianych policzków i wyrazistych oczu. :)

O latawcach tak śpiewa Żywiołak:



... Nieś mnie latawcze...


----------------------
EDIT:
Zdjęcie pracy pod kątem. Starałam się ukazać potencjał mediów (perłowe cienie, krople lakieru itp):

poniedziałek, 20 maja 2013

Affected Pairs VI - Heike i Tula

W wyniku utrudnień z dostępem do Internetu ilustrację zamieszczam z tygodniowym opóźnieniem (co zasadniczo nie zmienia nic, poza tym, że budzi moją buchającą irytację - przyznaję, że zbyt długo bez sieci wytrzymać nie potrafię).


Czasy Heikego i Tuli to czasy zmagania się z mocą fletu, pozornie niewinnego...
Zadowolona jestem z ubrań postaci: Heike nosi ubiór "Szweckiego właściciela ziemskiego" z około 1800 roku, zaś fartuszek, gorset i czepek Tuli nawiązują do szwedzkich strojów ludowych.

Zapraszam na mojego devianta!